Co powiesz na cykl wpisów, w których będę rozmawiała z dziewczynami, z którymi spotykam się na kursie? Jakim kursie? Dokładnie tym:
Bo moje kursantki to dokładnie takie same kobiety jak Ty i ja. Które sprytnie łączą fotograficzną pasję, dom, pracę, dzieci i do tego jeszcze osiągają super efekty. I nie ma znaczenia, czy zdjęcia, które robią, trafiają do innych osób, czy do ich własnych prywatnych rodzinnych albumów. Wszystkie zasługują na to, aby pokazać je całemu światu!
Lightroom
Dzisiaj zapraszam Cię na rozmowę z Joanną Dudek, która robi przepiękne, chwytające za serce reportaże porodowe. W Polsce nie są one jeszcze zbyt mocno popularne, ale na całe szczęście jest sporo zdolnych fotografek, które pięknie i z niesamowitym wyczuciem oswajają ten temat. Jak Joanna!
Będzie o jej fotograficznych początkach i o tym, jak od robienia zdjęć tylko swoim dzieciom, przeszła do towarzyszenia kobietom podczas porodu. A także skąd wziął się ten pomysł, co jest najważniejsze w tego typu fotografii i co stało się jej wyróżnikiem.
O Lightroomie też będzie, bo jak sama mówi: Ponad 90% mojej obróbki to tylko Lightroom. Jak wyglądało jej pierwsze spotkanie z tym programem. W jaki sposób poradziła sobie z totalnym przerażeniem i zagubieniem. A także jaką ma wskazówkę dla osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z Lightroomem – to wszystko znajdziesz w naszej rozmowie.
Zapraszam!
Z czym kojarzy mi się Lightroom? Dumam i dumam i chyba najlepszym słowem będzie “początek”. “Początek” w rozumieniu pierwszego etapu pracy nad zdjęciem, czyli wywołaniem pliku Raw. Ale też “początek” jako jeden z pierwszych kamieni milowych na drodze jaką przeszłam ucząc się fotografii i jej obróbki.
Asiu, bardzo dobrze pamiętam moje pierwsze spotkanie z Twoimi zdjęciami i crossem, który stał się dla mnie wyróżnikiem Twojej obróbki. Od tamtej pory podglądam Cię w każdym miejscu i jestem absolutnie zachwycona tym, co zadziało się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, czyli Twoimi reportażami porodowymi. Ile tam emocji, intymności i to wszystko pokazane w tak nienachalny sposób, że nie sposób się od nich oderwać! Powiedz, skąd się wziął u Ciebie pomysł na wykonywanie tego typu zdjęć? I w ogóle jak to się stało, że zaczęłaś fotografować?
Joanna: Kasiu, bardzo ci dziękuję za te słowa. Nie będę ani trochę oryginalna pisząc, że od zawsze ciągnęło mnie do aparatu. Jako dziecko potrafiłam “wypstrykać” całą kliszę, a gdy aparaty w telefonach stały się sensowniejsze – musiałam właśnie taką komórkę mieć (Sony Ericsson K750i oraz K800i najlepsze!). Ale to cały czas było tylko takie “pstrykanie”.
Potem pojawiły się dzieci i któregoś dnia (dosyć spontanicznie) postanowiłam zmienić to pstrykanie w coś lepszego. Plan miałam po prostu nauczyć się robić lepsze zdjęcia moich dzieci i może, ale tylko MOŻE – po osiągnięciu pewnego poziomu zostać profesjonalistką i zawodowcem.
Nawet nie jestem w stanie powiedzieć kiedy dokładnie w mojej głowie zakiełkowała myśl, aby zająć się fotografią porodową. To był pewien proces, do którego stopniowo dojrzewałam. Najpierw, zanim jeszcze rozpoczęłam naukę fotografii, spotkałam się w ogóle z tematem reportażu porodowego i nie będę ukrywać, że byłam zszokowana zdjęciami. Dopiero urodziłam pierwsze dziecko i nie byłam przekonana do tego typu zdjęć (delikatnie rzecz ujmując). Ale wraz z moim fotograficznym rozwojem zauważyłam, że tutaj nie chodzi o pokazanie fizjologicznego aspektu porodu. Pierwsze skrzypce grają emocje oraz relacje – radość i wzruszenie, wsparcie partnera, zachwyt starszego rodzeństwa na pierwsze spotkanie z noworodkiem. Dodatkowo po latach zdałam sobie sprawę, że słabo pamiętam poród swoich dzieci i nie mam wielu zdjęć z tych chwil. I tak zaczęłam nieśmiało myśleć, że chciałabym dać kobietom to, czego sama nie mam. Gdy w zeszłym roku coraz głośniej w Polsce zaczęło się mówić o tego typu fotografii, to zaczęłam szukać kobiet gotowych mi zaufać i pozwolić bym towarzyszyła im z aparatem w tej niepowtarzalnej chwili.
Jak sobie radzisz podczas fotografowania porodu? Bo podejrzewam, że jest to bardzo emocjonujący moment nie tylko dla przyszłych rodziców, ale i dla Ciebie, zgadza się?
Joanna: Powiem szczerze, że trzymając aparat w rękach wchodzę w taki tryb “uważnego obserwatora”. Z zewnątrz może się wydawać, że nic mnie nie rusza (mówiąc potocznie) i te wszystkie emocje spływają po mnie jak po kaczce. Ale tak naprawdę buzuje we mnie adrenalina, jestem podekscytowana i wszystko chłonę, równocześnie analizując co się dzieje wokół mnie. Ponieważ fotografuję na manualu, więc cały czas muszę pilnować prawidłowej ekspozycji, dostosowywać ustawienia do zmieniających się warunków i sytuacji. Równocześnie mam oczy szeroko otwarte, szukam emocji i historii nie tylko bezpośrednio wokół rodzącej. Staram się mieć świadomość gdzie są pozostali domownicy i co robią, bo może w pokoju obok ktoś bawi się z psem lub w kuchni trwa ciekawa dyskusja nad kawałkiem placka. Takie sceny są dla mnie równie ważne, tworzą całość doświadczenia. Mam świadomość, że w czasie porodu kobieta nie zawsze wie co się wokół niej dzieje, w końcu skupiona jest na skurczach i prawidłowym oddychaniu. Dopiero na takich zdjęciach wie jak to wyglądało “z zewnątrz” i odkrywa szczegóły, których nie miała szans sama zaobserwować.
Wracając jeszcze do moich emocji – najbardziej wzruszam się w czasie pierwszego przytulenia oraz gdy starsze rodzeństwo może przywitać się z młodszą siostrą lub bratem. Muszę bardzo mocno walczyć ze sobą, by łzy nie przesłoniły mi widoku, bo mogę stracić piękne ujęcia. Ale tak naprawdę dopiero w domu, gdy siadam do postprodukcji wychodzą ze mnie wszystkie emocje – wzruszam się, zachwycam, płaczę i przeżywam powtórnie te piękne chwile.
Mam oczy szeroko otwarte, szukam emocji i historii nie tylko bezpośrednio wokół rodzącej.
Mówiłam Ci to już wiele razy, ale uwielbiam, jak w swoje opowieści porodowe wplatasz domowe zwierzaki. Dla mnie to prawdziwe mistrzostwo świata!
Joanna: Dziękuję Kasiu. Czasami, bardzo dosłownie, biegam za kotami i nie daję im spokoju :). Dla mnie kot czy pies to równorzędny członek rodziny i jemu także należy się miejsce w albumie. Uwielbiam obserwować zachowanie zwierząt w czasie porodu. One wiedzą, że dzieje się coś bardzo ważnego, są zaintrygowane, myszkują po kątach, próbują wcisnąć się do torby położnej, bo przecież tam jest tyle fajnych rzeczy :). Może to moja wyobraźnia, ale kot czy pies na swój sposób okazują wsparcie rodzącej i potem cieszą się z nowego członka rodziny.
A jak przygotowujesz się do takiego reportażu: spotykasz się z przyszłymi rodzicami i omawiasz z nimi to, co będzie się działo z Twojej strony w trakcie porodu? Czy totalnie ufają Ci w tej kwestii?
Joanna: Poznanie się i rozmowa jest dla mnie kluczowa. W końcu poród to bardzo intymne wydarzenie i wszyscy biorący w nim udział muszą sobie ufać i czuć się dobrze w swoim towarzystwie. Już na kilka miesięcy przed przewidywanym terminem porodu spotykam się na herbacie lub kawie z ciężarną. Może to być kawiarnia i jeśli zapada ostateczna decyzja o chęci reportażu, to przyjeżdżam do mieszkania gdzie wszystko się odbędzie (jeśli to poród domowy), aby móc przygotować się na warunki w jakich będę fotografować oraz, jeśli to możliwe, poznać pozostałych członków rodziny.
W czasie spotkania pytam o historię poprzedniej ciąży i porodu (jeśli nie będzie to pierwszy poród), jakie jest nastawienie przyszłej matki, jakie zdjęcia jej się podobają, a jakie nie, czy chciałaby, abym była przez cały poród obok, czy mam odłożyć aparat albo wyjść w kulminacyjnym momencie. A poza tym po prostu rozmawiamy jak zwykle robią to kobiety na babskim spotkaniu – o dzieciach, mężach i pracy. Bardzo lubię te spotkania, bo zawsze czuję się jak na pogaduchach z przyjaciółką :).
Jak reagują świeżo upieczeni rodzice na zdjęcia, które od Ciebie otrzymują? Wyobrażam sobie, że mogą wywoływać w nich równie ogromne emocje, jak sam poród!
Joanna: Reakcje zawsze są pozytywne :). Oczywiście ogromnie się wzruszają i wracają do nich te emocje, które czuli pierwszy raz tuląc swój mały cud. Matki są zaskoczone tym, co się działo poza nimi, a czego nie widziały. Takie słowa utwierdzają mnie w słuszności mojej decyzji, by fotografować nie tylko rodzącą.
Razem ze zdjęciami przekazuję także krótki pokaz slajdów z podkładem muzycznym. Niby to nic wielkiego – wybrane zdjęcia składającą się na taką kompaktową historię porodu, w tle leci spokojna muzyka, ale wszystko razem tworzy prawdziwy wyciskacz łez. To pokazuje ile emocji może wywołać samo oglądanie zdjęć z narodzin dziecka.
Pierwsze skrzypce grają emocje oraz relacje – radość i wzruszenie, wsparcie partnera, zachwyt starszego rodzeństwa na pierwsze spotkanie z noworodkiem.
A jak wygląda Twoje przygotowanie się do takiego reportażu. Przecież nie zawsze wiesz dokładnie kiedy rozpocznie się akcja porodowa i będziesz musiała pojawić się w szpitalu lub w domu (jeśli jest to poród domowy)?
Joanna: Poród jest jedną wielką niewiadomą – niby jest termin, ale to tylko orientacyjna data. Kobieta może urodzić 2 tygodnie przed lub 2 tygodnie po tej dacie i dziecko wciąż przychodzi na świat w terminie. W dodatku nie wiadomo o jakiej porze dnia poród się zacznie i ile potrwa. Wszystko to razem sprawia, że przez przynajmniej miesiąc jestem w pełnej gotowości, aby dosłownie rzucić to co robię, zabrać swój sprzęt i jechać do rodzącej. Pilnuję, aby cały czas mieć wyczyszczone karty pamięci, wszystkie baterie naładowane na 100%, zapakowane ładowarki, lampę błyskową (nie używam jej, ale wychodzę z założenia, że lepiej mieć i nie używać niż nie mieć i potrzebować). A gdy dostanę wiadomość, że się zaczyna to dopakowuję jeszcze wodę, jakieś kanapki, batony energetyczne i zapasowe ubranie. Można powiedzieć, że jestem przygotowana prawie tak jak ciężarna :).
Jeśli poród odbywa się w domu, to oczywiście nie muszę mieć żadnej specjalnej zgody, oprócz otworzenia mi drzwi i brak przeszkód ze strony położnych. W szpitalu potrzebna jest zgoda ze strony dyrekcji. Ciężarna musi złożyć oficjalne pismo z prośbą o wydanie zgody na dodatkową osobę towarzyszącą przy porodzie. To nie jest tak, że jeśli kobieta chce mieć profesjonalne zdjęcia z porodówki to musi wybierać między partnerem a fotografem. Otrzymanie pozytywnej odpowiedzi pozwala, aby na sali porodowej było więcej osób, niż ta jedna, z którą się przyjeżdża.
A tak z ciekawości, taka zgoda to formalność, czy niekoniecznie?
Joanna: W szpitalu jeszcze nie fotografowałam, ale z tego co się orientowałam, to powinna być to formalność. Jeśli ciąża przebiega prawidłowo i lekarze nie przewidują, aby poród miał być z powikłaniami lub wymagający specjalnych zabiegów, to zgoda jest tylko formalnością. A w przypadku, gdy nie wszystko idzie tak jak powinno (to w końcu poród – nie zawsze da się wszystko zaplanować i przewidzieć) to jestem gotowa na znak personelu medycznego wyłączyć aparat lub całkiem wyjść z sali. Zdrowie matki i dziecka jest priorytetem. Zdjęcia można zawsze na nowo zacząć robić, gdy maleństwo pierwszy raz ssie pierś lub tuli się do swoich rodziców.
Ok, maluch jest już na świecie, a Twoje zadanie, które polegało na uwiecznieniu tego momentu – wykonane. Co wtedy? Korzystasz z adrenaliny i od razu idziesz do Lightrooma? Czy jednak najpierw dajesz sobie chwilę na odpoczynek od tych wszystkich emocji?
Joanna: W pierwszej kolejności, od razu po dotarciu do domu, kopiuję wszystkie zdjęcia na komputer. Chociaż mam aparat, który równocześnie zapisuje zdjęcia na dwóch kartach pamięci, to i tak wolę mieć trzeci nośnik. Z takimi zdjęciami lepiej dmuchać na zimne, bo jeśli przepadną to będzie to wyłącznie moja wina.
Gdy zdjęcia mam skopiowane i zabezpieczone, nie muszę ogarniać swoich dzieci lub zajmować się czymkolwiek innym to od razu siadam do pierwszego etapu pracy czyli wstępnego przesiewu. Usuwam wszystkie nieudane ujęcia (nieostre, rozmazane, z nietrafionym momentem itp.), potem stopniowo zawężam liczbę ujęć do tych, które najlepiej opowiadają historię. Zwykle wychodzi między 100 a 200 kadrów. Importuję te zdjęcia do Lightrooma i rozpoczynam etap obróbki. Bardzo często mam kilka zdjęć, które natychmiast muszę obrobić, więc zabieram się za nie i gdy są gotowe to przesyłam je świeżo upieczonym rodzicom jako malutką zapowiedź. Gdybym mogła to siedziałabym przez wiele godzin przy komputerze pracując nad reportażem, ale jak to bywa w życiu – trzeba w końcu iść spać lub biec do przedszkola odebrać dzieci i spędzić z nimi resztę dnia.
Ponad 90% mojej obróbki to tylko Lightroom. Do Photoshopa przechodzę tylko w sytuacjach, gdy nie wystarczy mi pędzel i potrzebuję działać na maskach.
To skoro już jesteśmy przy Lightroomie, powiedz mi, jak wyglądało Twoje pierwsze spotkanie z tym programem. Takie zupełnie, zupełnie pierwsze. Zachwycił Cię od pierwszego wejrzenia (Lightroom jest fajny i te sprawy :)), czy też może wcale nie?
Joanna: Moje pierwsze spotkanie z Lightroomem było… trudne :). Gdy program załadował się i zobaczyłam te wszystkie zakładki, suwaki, opcje, to poczułam totalne przerażenie i zagubienie. Ale jak to często bywa “strach ma wielkie oczy” i stopniowo nauczyłam się o co w tym wszystkim chodzi. Potrzebowałam po prostu całe mnóstwo praktyki i z czasem czułam się zupełnie swobodnie bawiąc się obróbką. Bo bardzo często właśnie bawię się testując różne ustawienia suwaków czy krzywej.
Gdybym mogła to siedziałabym przez wiele godzin przy komputerze pracując nad reportażem!
A pamiętasz, co na początku sprawiło Ci najwięcej problemów? Z czym nie umiałaś sobie poradzić? Co doprowadzało do lightroomowego szału?
Joanna: Na początku doprowadzała mnie do szału po prostu nieznajomość programu, mnogość suwaków i opcji, poruszanie się na ślepo, bo nie wiedziałam jak uzyskać zadowalający mnie efekt. Z własnego doświadczenia wiem, że jednak dobrze mieć jakieś drogowskazy lub przewodnika, by uniknąć tej frustracji i po prostu straty czasu. Bo nic nie przyjdzie samo i ostatecznie trzeba spędzić bardzo dużo godzin przy obróbce zdjęć by zdobyć wprawę i pewność w tym, co się robi. A z kimś kto pomoże i poprowadzi pójdzie wszystko zdecydowanie łatwiej.
A masz ulubione lightroomowe narzędzia, bez których nie wyobrażasz już sobie obróbki?
Joanna: To naprawdę trudne pytanie… Jeżeli odliczymy suwaki, które chociaż w podstawowym stopniu trzeba przesunąć w jedną lub drugą stronę, to postawię chyba na pędzel. Lubię go za efektywność – kilka sekund i wyciąga się temat zdjęcia na pierwszy plan. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego narzędzia, że długo miałam problem przekonać się do Photoshopa. Tam osiągnięcie tego samego efektu co w Lightroomie zajmowało mi niewspółmiernie więcej czasu, a to było bardzo irytujące. Oczywiście z czasem nabrałam wprawy i śmiałości w obróbce w Photoshopie, ale wciąż wolę jak najwięcej zrobić w Lightroomie.
I tak już zupełnie na sam koniec: jaką dałabyś wskazówkę osobom, które dopiero zaczynają przygodę z Lightroomem. Od czego powinny zacząć, aby już na starcie pojawiły się fajne efekty?
Joanna: Moja główna wskazówka to po prostu nie bać się. Jeśli ktoś boi się sam zasiąść do suwaków to jest w sieci mnóstwo tutoriali i instrukcji. A jeśli jest się typem samouka to trzeba zacząć od pierwszego suwaka i zobaczyć co się stanie, gdy przesunie się nim najpierw w prawo, a potem w lewo. Gdy przełknie się ten strach przed nieznanym to Lightroom przynosi mnóstwo radości w odkrywaniu jego siły. Potrzeba tylko chęci i czasu, bo tak to już jest, że efekty same nie przyjdą. Trzeba usiąść, zakasać rękawy i po prostu działać!
Najnowsze komentarze